poniedziałek, 12 września 2011

Owocowy Alien

Międzynarodowość studiowania i mieszkania w Maastricht da się posmakować na każdym kroku. Nieprzypadkiem użyłem takiego określania doznania zmysłowego, gdyż po wczorajszej notce o strawie dla ducha przyszedł czas na pokarm dla ciała.

W piątek w mieszkaniu naszych sąsiadów odbyła się interkontynentalna impreza kulinarna. Zasada była prosta - każdy przygotowuje narodową potrawę, którą wszyscy z ochotą wcinamy. Pewnie jesteście ciekawi, co reprezentowało kraj nad Wisłą. Otóż były to gołąbki, które specjalnie na tę okazję zawierały soczewicę zamiast mięsa. I znalazły swoich fanów wśród mieszkańców Singapuru.

Ale czas wyruszyć poza granice naszego kraju. Najbliższy przystanek to Turcja i bardzo pożywny omlet z sucukiem - popularną w tym regionie kiełbasą z wołowiny.

Uderzamy mocno na wschód - czas na koreański smażony ryż z wieprzowiną.

Odbijamy na południe i zajadamy popularną w Singapurze tajską zupę tom yum z owocami morza.

Specjalnie dla niewytrenowanych zachodnich podniebień przygotowano (ponoć) łagodny wariant potrawy. Mimo tego byłem cały czerwony podczas jej jedzenia. Trza jednak od razu dodać, że była bardzo dobra i śmiało może konkurować z wietnamskimi odpowiedniczkami serwowanymi w Warszawie.

Przepływamy przez Pacyfik i znajdujemy się w Chile. Tam wcinamy pyszną przystawkę zwaną pebre i zajadamy się tradycyjnym deserem.

Na tym nie kończy się poznawanie kuchni tego kraju, gdyż wszystko popijamy pisco - 35-procentowym trunkiem robionym z winogron. Dobrze wchodzi na czysto, a jeszcze lepiej z colą, kiedy to znane jest pod nazwą "piscola".

Wkrótce jednak spotkanie zmieniło charakter z międzynarodowego na międzyplanetarny. Posmakowaliśmy bowiem duriana.

Jak widzicie, sam wygląd napawa strachem. Pierwsze skojarzenie - wygląda jak jajo kosmity z amerykańskiego filmu science-fiction klasy D, z którego wykluwa się żądna krwi kreatura, przy której xenomorph jest pieskiem z torebki Paris Hilton. W każdym razie - budzi respekt. I z tego względu w południowo-wschodniej Azji nazywany jest "królem owoców". Wydziela też bardzo charakterystyczny zapach, dlatego nie można go przewozić w środkach publicznego transportu, o czym w krajach gdzie jest popularny informują stosowne znaki:

W środku znajduje się miąższ o konsystencji i smaku, których nie da się opisać za pomocą słów. Z wierzchu twardy, w środku niczym budyń. Niby słodki, ale bardziej kremowy. I niepodobny do żadnego innego owoca. Ani przepyszny, ani ohydny - po prostu inny. Fascynujące doświadczenie.

I na szczęście nic z niego się wykluło ;)

1 komentarz: