Przy okazji tego szokującego odkrycia dokonałem jeszcze bardziej szokującego połączenia - zmieszałem złocisty napój bogów (dla mniej domyślnych - piwo) z Fantą. Do dokonania zbrodni posłużył bliżej nieokreślony belgijski pszeniczniak za 0,80 euro (bardzo dobry sam w sobie, BTW). Rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. To było bardzo dobre! Aż nie mogę się doczekać grudnia, kiedy spróbuję tego połączenia w wariancie ze Specjalem i tró ciemnopomarańczową polską Fantą. Propsy za to wyjątkowe odkrycie należą się Berni - mojej współlokatorce z Chile :)
Muszę jednak wyznać, że pomarańczowa wersja Fanty nie jest moją ulubioną. To miano zdecydowanie przypada jej cytrynowej siostrze. Nie mogąc jednak znaleźć od miesiąca jej pełnoprawnej wersji w pobliskim markecie z sieci Albert Heijn, w akcie desperacji nabyłem wariant Zero.
Naspodziewanie dobra
I naprawdę dał radę. Wprawdzie znawca odczuje brak cukru, jednak strata nie jest tak dotkliwa jak w przypadku napojów typu Cola. A że pozwala to jeszcze zachować linię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz