wtorek, 4 października 2011

Fantime

Kupując ten napój jakieś parę tygodni temu byłem zaskoczony dziwnie jasną barwą. W przypadku tego segmentu nie można tego zwalić na pogodę, która panowała w roku jego produkcji, więc stał za tym grubszy szwindel. Przeszpiegi dokonane pod okiem Wujka Google pozwoliły na dotarcie do sedna problemu - otóż Fanta Fancie nierówna. Okazuje się, że w zależności od kraju Fanta przybiera formę mniej lub bardziej w smaku i wyglądzie podobną do soku pomarańczowego. Jak widać, różnice międzykrajowo-międzykulturowe nie zahaczają jedynie o nazwy, ale też o składy, wydawałoby się, powszechnie znanych napojów.

Przy okazji tego szokującego odkrycia dokonałem jeszcze bardziej szokującego połączenia - zmieszałem złocisty napój bogów (dla mniej domyślnych - piwo) z Fantą. Do dokonania zbrodni posłużył bliżej nieokreślony belgijski pszeniczniak za 0,80 euro (bardzo dobry sam w sobie, BTW). Rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. To było bardzo dobre! Aż nie mogę się doczekać grudnia, kiedy spróbuję tego połączenia w wariancie ze Specjalem i tró ciemnopomarańczową polską Fantą. Propsy za to wyjątkowe odkrycie należą się Berni - mojej współlokatorce z Chile :)

Muszę jednak wyznać, że pomarańczowa wersja Fanty nie jest moją ulubioną. To miano zdecydowanie przypada jej cytrynowej siostrze. Nie mogąc jednak znaleźć od miesiąca jej pełnoprawnej wersji w pobliskim markecie z sieci Albert Heijn, w akcie desperacji nabyłem wariant Zero.


Naspodziewanie dobra


I naprawdę dał radę. Wprawdzie znawca odczuje brak cukru, jednak strata nie jest tak dotkliwa jak w przypadku napojów typu Cola. A że pozwala to jeszcze zachować linię...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz